Minioną sobotę spędziliśmy w Warszawie. Wspaniała wiosenna pogoda sprzyjała spacerom i zakupom, a co za tym idzie zachciało nam się "czegoś dobrego". Staramy się ostatnimi czasy chodzić do miejsc poleconych i sprawdzonych - czy to przez znajomych, czy przez jakieś artykuły on-line, zdawało-by-się "udane" Kuchenne Rewolucje. Tym razem zawitaliśmy do węgierskiego zakątka w środku Polski. Naprawdę WĘGIERSKIEGO - pełną "gębą"! Mały lokal, może stylistyką nie zachęca aż tak bardzo do zatrzymania się w nim...ale już cała reszta to kwintesencja tego, czego każdy bywalec restauracji szuka.
Karta zwięzła, każdy znajdzie coś dla siebie! Przystawki, zupy, dania mięsne, bezmięsne, rybne ( króluje sum!). I Desery! Celowo przez duże D! Kto postawi tam nogę, niech nie śmie nawet nie spróbować naleśników gundel. Absolutne mistrzostwo Świata.
Dla miłośników win - ciągle aktualizowana karta win tych wspaniałych trunków.
Przejdźmy do meritum. Na początek w ramach "czekadełka" dostaliśmy ciepły, chrupiący chlebek z dwoma mazidłami: rybnym smalcem (wyborny - delikatna, mniej tłusta odmiana naszego) i bardzo ostrą pastą paprykową. Gdy jej spróbowałam już wiedziałam, że ta wizyta będzie "hot"! Ku mojej wielkiej obawie o Męża...który za ostrym niespecjalnie przepada...taki delikatny typ człowieka :)
Na naszych talerzach w ramach obiadu, ze względu na umiarkowaną ilość czasu, zagościło tylko danie główne - u mnie wątróbka drobiowa po węgiersku serwowana w lesco ( leczo ), u Męża lesco z mięsem. Uwielbiam wątróbkę w różnych wersjach, więc ta zaciekawiła mnie szczególnie - delikatna, aromatyczna papryka żółta stanowiąca kwintesencję lesco sprawiła, że wątróbka, przestała być wątróbką - a smakowała jak wykwintne mięso. W obliczu Mężowego lesco, wątróbka była mdła i bez smaku. Jego danie wręcz kipiało smakami, a przede wszystkim w sposób niekontrolowany uwalniało swoją pikantność :) Nastąpiła zatem zamiana talerzy i tym sposobem doszliśmy do etapu "i wilk syty, i owca cała". Oba dania główne godne polecenia! Z uwagą oczywistą - lesco z mięsem dla tych, którzy akceptują pikantne smaki.
Na deser, jak już wyżej wspomniałam - naleśniki gundel. Nieeebiańskie połączenie naleśników, orzechów, rumu i czekolady. Podane w wersji płonącej.
Madziara zdecydowanie polecam. Wisienką na torcie jest przemiły kelner - z moich domysłów wynika, że Węgier! Warszawa, ul. Chłodna 2/18.
A od przyszłego tygodnia startujemy ze znajomymi z cyklem testów łódzkich restauracji. O tym wkrótce na blogu!
Właścicielem jest Węgier i nie wiem czy zawsze ale na ogół on gotuje. Kelnerzy jeżdżą na Węgry, czasem po dostawy, czasem tak po prostu, dlatego mają dużą wiedzę. No chyba że w głosie słyszeliście że to Węgier :-)
OdpowiedzUsuńOla, to musiał być Węgier :) akcent wyraźnie na to wskazywał :)
Usuń