niedziela, 6 kwietnia 2014

Łódź - II Street Food Festival

Na Piotrkowskiej 217 po raz drugi już odbył się Street Food Festival. Tym razem i mnie tam nie zabrakło - i przyznam Wam, że to kolejne pozytywne miejsce i wydarzenie zaraz po Off-ie, gdzie warto bywać! Klimat miejsca i tego co się tam dzieje - fantastyczny. Mnóstwo ludzi spragnionych coś zjeść, do tego wspaniała dzisiejsza pogoda. Warto było znaleźć chwilę, żeby się tam wyrwać. I całości nie zepsuł nawet fakt, że wśród samochodów z jedzenie królowały hamburgery...ale cóż! Nawet ja się skusiłam ;) Z resztą jak już pewnie zauważyliście - ostatnio częściej degustuję niż gotuję, co niestety zaburza nieco mój plan zmiany rozmiaru na niższy ;) 

Zacznijmy od mapy Festiwalu. Na Piotrkowskiej zgromadziła się rekordowa ilość 22 aut serwujących jedzenie - podobno zdarzenie bez precedensu w Polsce. Osobne miejsce miały restauracje serwujące na zachętę swoje specjały.Ceny - uważam za przystępne. Za 10-20zł można było zjeść coś smacznego. Mniejsze przystawki to koszt około 5-7zł. Ciasta, babeczki - 5-10zł. Małe ciasteczka 2-3zł.

Na początku zrobiliśmy rundkę rozpoznawczą, bo szkoda by było od razu czegoś próbować, nie wiedząc co czeka nas dalej. Przy okazji dołączyli do nas spotkani przypadkowo nasi "towarzysze" od testowania łódzkich restauracji. Na pierwszy ogień (nie mogłam tego nie zrobić kochając ich jedzenie), poszły zakąski z Ganeshu, który serwować 2szt. do wyboru trzech swoich specjałów za 5zł. Padło na samosa i kurczaczka "na czerwono" z ostrym zielonym sosem. Szału nie było...zdecydowanie na ciepło smakowałoby zdecydowanie lepiej. Mąż w tym czasie upolował mini-pizzę z salami i 2 pierogi - jeden z czerwoną cebulą, drugi z tuńczykiem, z dodatkiem aromatycznego ziołowego sosu - i to był strzał w dziesiątkę! Pizza pyszna - pierogi także! 






Po "przystawkach" zdecydować trzeba było się na danie główne - co nie było już takim prostym zadaniem. W obliczu tylu hamburgerowni, ciężko było zdecydować się na to jedno, jedyne miejsce, którego trzeba było zaufać w ciemno...I fakt strzelania w ciemno sprawił, że wybór był połowicznie dobry. Mąż ucelował placuszki farszem kurczakowo-warzywnym z Burning Hands and Plates - nie było to do końca udane danie. Ja trafiłam lepiej w Fit Meal Truck - na hamburgera z mango - pyszna wołowina - dodatek mango był ciekawym połączeniem smaków.




Nie zabrakło Pana Rowerskiego, belgijskich frytek, naturalnych soków, babeczek...nie omieszkam przyznać, że czekam niecierpliwie na kolejną edycję! 




1 komentarz:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...