poniedziałek, 12 maja 2014

Bawełna - Łódź Manufaktura

Czas na drugą relację z naszych łódzkich podróży kulinarnych. Jak poprzednio, towarzyszyli nam Znajomi - tutaj bez zmian - naszą ekipę "jedzących jednymi sztućcami z wielu talerzy" uważam za genialną ( *tu mam nadzieję, że podzielają moje zdanie ;) ).

Tym razem postanowiliśmy przekonać się co jest grane, w jakże chwalonej "na mieście", Bawełnie - stanowiącej popularny ostatnio typ knajpki a'la restobar, mieszczącej się ...nie, nie..nie w Off'e a w łódzkiej Manufakturze. Nie wystraszył nas nawet fakt trwającego Fashion Week - a Bawełna była w miniony weekend jedną z festiwalowych restauracji. Na szczęście stolik znalazł się bez problemu. 




Lokal utrzymany jest w typowym ostatnio, dla tego typu miejsc, loftowo-fabrycznym klimacie, który nie ukrywam - bardzo lubię. Surowo, ale schludnie. Skromnie, ale na swój sposób z pewną dozą klasyki i stylu. I to, co lubię najbardziej - z otwartą kuchnią. Wszystko (no powiedzmy, że wszystko) dzieje się na naszych oczach. Obsługę stanowi kilka przemiłych, młodych osób, przyodzianych w "bawełniane" koszulki, które od razu wpadły w oko mojemu Mężowi. 

Ale przejdźmy do meritum - czyli tego co oferuje Bawełna. Do wyboru mamy krótkie (to lubię!) i rzeczowe menu! Zupy, przystawki, sałatki, makarony, dania główne, ryby i owoce morza, pizzę, desery - wszystko w ilości nie zmuszającej do rzucania monetą. Do tego, na bieżąco, menu poszerzane jest o sezonowe składniki - tym razem były to dania ze szparagami, jakże mogłoby być inaczej w maju :) Ze względu na niedzielę i spodziewany duży ruch, na tablicy nad kuchnią znajdowała się informacja o czasie oczekiwania - na przystawkę i zupę: 10 minut, na danie główne: 50 minut - bardzo uczciwe zagranie - spodobało mi się. W związku z powyższym postanowiliśmy zamówić najpierw coś na pierwszy głód, później danie główne...Ostrzeżenie czasowe okazało się jednak tylko ostrzeżeniem, bo posiłki wydane zostały dość sprawnie (albo nasze rozmowy na tyle wypełniły czas, że minął on niepostrzeżenie). Kobiety postawiły na delikatność - czyli zupę krem z białych szparagów. Nasz znajomy świetnie ucelował w krem pomidorowy, a mój Mąż w foccacię z trzema pastami, która wielkością przypominała danie główne. Zupy były mistrzostwem Świata - krem ze szparagów - delikatny, świetnie doprawiony...mimo, iż próbowałyśmy odgadnąć czym - nie udało się. Męskiej części bardzo smakowała gęsta, konkretna, pomidorowa :) Przyznam, że była zupełnie inna niż ta domowa. W międzyczasie podano karafkę czerwonego wina ( do wyboru są wina białe, czerwone, w karafce 0,5L i 1L) oraz zieloną herbatę z dodatkiem mięty i pyszną kawę, na którą miałam przeogromną ochotę. 



Temat dań głównych obarczony został lekkim minusem - Znajomi, którzy zamówili pizzę, otrzymali ją nieco później, niż my nasze dania główne: w postaci makaronu ze szpinakiem i sałatki z wędzoną gęsią. Zacznijmy od makaronu - zdecydowany numer jeden, wśród dań głównych...z delikatnym sosem z gorgonzoli...palce lizać. Moja sałatka..z malinowym dressingiem - bez szału - ot mam wrażenie, że trafić w genialną sałatkę jest trudno niestety - wszystko poprawne, ale jednak zabrakło jakiejś "spójności smaków" - aczkolwiek przyznam - dressing malinowy wyśmienity, mięso również. 



Pizza - według wszystkich pozostawiała wiele do życzenia. Jedna połowa była tą z sezonu szparagowego - jednak ciężko było znaleźć kawałek tegoż warzywa. Druga część z rukolą, szynką suszoną i parmezanem, nieco wybijała się ponad stawkę, ale nie sięgała wyżyn. No cóż - nie wszystko musi być idealne - nie doszukujmy się tu gwiazdek Michelin. Warto jednak podkreślić, że jakość wszystkich składników dań była na najwyższym poziomie - to było zdecydowanie ogromnym plusem tego miejsca!

Ale to nie koniec - jest coś, czym Bawełna kupiła nas bez jednego zdania..DESERY! Niesamowita tarta czekoladowa, rozpływająca się w ustach, z dodatkiem sosu wiśniowego ( i o dziwo podana nam przez przypadek - kelner jednak błyskotliwą decyzją uznał ją za gratis) oraz deser z bezą, sosem malinowym i bitą śmietaną. Żyć - nie umierać. Tak krótko da się opisać te słodkie, bawełniane rozkosze. Polecam! 




Podsumowując: miejsce sympatyczne, dobre na popołudniowe spotkanie towarzyskie. Jeśli chodzi o jedzenie - przystawki o.k., desery wybitne, dania główne - bez szału niestety. Na plus - jakość produktów i dbałość o szczegóły. Ceny nie należą do najniższych, ale są akceptowalne - na czteroosobowy wypad należy przeznaczyć ok. 200zł.

Ukoronowaniem wyprawy była zakupiona przez Męża koszulka firmowa i ...( tu przyznam - wzruszyłam się!) bawełniany kubek na moją poranna kawę :) Dziękuję!! 

Bawełna jest o.k.!



2 komentarze:

  1. Świetnie spędzony czas w bardzo ciekawym miejscu :) a zupa i desery śnią mi się po nocach :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. zaczęłam żałować, że nie mieszkam w Łodzi ;)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...