Czas na drugą relację z naszych łódzkich podróży kulinarnych. Jak poprzednio, towarzyszyli nam Znajomi - tutaj bez zmian - naszą ekipę "jedzących jednymi sztućcami z wielu talerzy" uważam za genialną ( *tu mam nadzieję, że podzielają moje zdanie ;) ).
Tym razem postanowiliśmy przekonać się co jest grane, w jakże chwalonej "na mieście", Bawełnie - stanowiącej popularny ostatnio typ knajpki a'la restobar, mieszczącej się ...nie, nie..nie w Off'e a w łódzkiej Manufakturze. Nie wystraszył nas nawet fakt trwającego Fashion Week - a Bawełna była w miniony weekend jedną z festiwalowych restauracji. Na szczęście stolik znalazł się bez problemu.
Lokal utrzymany jest w typowym ostatnio, dla tego typu miejsc, loftowo-fabrycznym klimacie, który nie ukrywam - bardzo lubię. Surowo, ale schludnie. Skromnie, ale na swój sposób z pewną dozą klasyki i stylu. I to, co lubię najbardziej - z otwartą kuchnią. Wszystko (no powiedzmy, że wszystko) dzieje się na naszych oczach. Obsługę stanowi kilka przemiłych, młodych osób, przyodzianych w "bawełniane" koszulki, które od razu wpadły w oko mojemu Mężowi.

Temat dań głównych obarczony został lekkim minusem - Znajomi, którzy zamówili pizzę, otrzymali ją nieco później, niż my nasze dania główne: w postaci makaronu ze szpinakiem i sałatki z wędzoną gęsią. Zacznijmy od makaronu - zdecydowany numer jeden, wśród dań głównych...z delikatnym sosem z gorgonzoli...palce lizać. Moja sałatka..z malinowym dressingiem - bez szału - ot mam wrażenie, że trafić w genialną sałatkę jest trudno niestety - wszystko poprawne, ale jednak zabrakło jakiejś "spójności smaków" - aczkolwiek przyznam - dressing malinowy wyśmienity, mięso również.
Pizza - według wszystkich pozostawiała wiele do życzenia. Jedna połowa była tą z sezonu szparagowego - jednak ciężko było znaleźć kawałek tegoż warzywa. Druga część z rukolą, szynką suszoną i parmezanem, nieco wybijała się ponad stawkę, ale nie sięgała wyżyn. No cóż - nie wszystko musi być idealne - nie doszukujmy się tu gwiazdek Michelin. Warto jednak podkreślić, że jakość wszystkich składników dań była na najwyższym poziomie - to było zdecydowanie ogromnym plusem tego miejsca!
Ale to nie koniec - jest coś, czym Bawełna kupiła nas bez jednego zdania..DESERY! Niesamowita tarta czekoladowa, rozpływająca się w ustach, z dodatkiem sosu wiśniowego ( i o dziwo podana nam przez przypadek - kelner jednak błyskotliwą decyzją uznał ją za gratis) oraz deser z bezą, sosem malinowym i bitą śmietaną. Żyć - nie umierać. Tak krótko da się opisać te słodkie, bawełniane rozkosze. Polecam!
Podsumowując: miejsce sympatyczne, dobre na popołudniowe spotkanie towarzyskie. Jeśli chodzi o jedzenie - przystawki o.k., desery wybitne, dania główne - bez szału niestety. Na plus - jakość produktów i dbałość o szczegóły. Ceny nie należą do najniższych, ale są akceptowalne - na czteroosobowy wypad należy przeznaczyć ok. 200zł.
Ukoronowaniem wyprawy była zakupiona przez Męża koszulka firmowa i ...( tu przyznam - wzruszyłam się!) bawełniany kubek na moją poranna kawę :) Dziękuję!!
Bawełna jest o.k.!
Świetnie spędzony czas w bardzo ciekawym miejscu :) a zupa i desery śnią mi się po nocach :)))
OdpowiedzUsuńzaczęłam żałować, że nie mieszkam w Łodzi ;)
OdpowiedzUsuń